Clary Fray (Lily Collins) to "zwyczajna" nowojorska nastolatka z lekko artystycznym zacięciem. Chodzi na wernisaże i poetyckie slamy, coś tam sobie rysuje. Szybko jednak dowiaduje się, że Nowy Jork ma swoje prawdziwe Podziemie (jego częścią jest tytułowe "Miasto kości") niewidoczne dla zwykłych śmiertelników. To tam grasują demony, wampiry, wilkołaki, wróżki i czarodzieje, a na straży porządku stoją Nocni Łowcy, Nefilimi – pół anioły, pół ludzie – obrońcy ludzkości. Clary odkrywa własne moce, zakłada skórzaną kurtkę (obowiązujący w podziemiu dress-code) i przystępuje do walki. Oczywiście, będą też rozterki sercowe i problemy z rodzicami. Ot, naturalna kolej rzeczy w świecie "young adult fantasy romance".
"Dary anioła" to film dla fanów tego gatunku, którzy po ostatnim rozdziale dziejów Belli i Edwarda zadali fundamentalne pytanie: "jak żyć?". "Zmierzch" nie jest jednak lekturą obowiązkową przed seansem obrazu Zwarta. Owszem, są tu wampiry, są wilkołaki, ale pokornie czmychają na drugi plan i ustępują pola istotom o niebiańskiej proweniencji (co ciekawe, nie wyznającym żadnej religii). Nocni Łowcy jeżdżą metrem, chodzą w skórach, mają mnóstwo runicznych tatuaży i fajną broń, między innymi ze szkła. Obudowa bazowego trójkąta miłosnego (team Jace czy team Simon?) i historii o odkrywaniu prawdy o własnym przeznaczeniu to wieloskładnikowa pizza: roi się tu od odwołań do dzieł pokrewnych. Poza "Zmierzchem" będzie to serial "Czysta krew", "Harry Potter", "Constantine", "Blade – Wieczny łowca", "Buffy", a nawet... "Gwiezdne wojny". Rzadkością w podobnym kinie jest bezpretensjonalnie zarysowany wątek gejowski. W "Mieście kości" bywa też autoironicznie i parodystycznie – jak w scenie Pierwszego Pocałunku, która zasługuje na wielkie litery i fanfary, czy w kosmicznie absurdalnej historii o Janie Sebastianie Bachu.
Clary to jednak nie Bella Swan – wrzucona w wir wydarzeń zaczyna działać, biegać (z gracją) i ironizować na temat sytuacji, w której się znalazła. Z kolei jej najlepszy kumpel Simon (Robert Sheehan, fantastyczny Nathan z serialu "Misfits"), popkulturowy geek, przeżywa w tym świecie najlepsze chwile. Jace Wayland z kolei przybywa prosto z uniwersum "Zmierzchu" (Jamie Campbell Bower pojawił się tam nawet jako najmłodszy z Volturich), więc ma odpowiednio magnetyzująco-chmurne spojrzenie, w duszy melancholię i biegle włada brytyjskim akcentem. Kiedy przyjdzie pora, stanie w szranki z absolutnie poważnym (mimo dziwnych warkoczyków) Jonathanem Rhysem-Meyersem jako Valentinem Morgensternem, wielkim złym trylogii "Dary Anioła". Żal tylko, że Lena Headey jako Jocelyn, matka Clary – zgodnie z duchem książki – ma tak niewiele do zrobienia, bo królową Cersei z "Gry o tron" aż chciałoby się zobaczyć w akcji. "Miasto kości", choć skraca wątki tomu pierwszego i miewa problemy z ciągłością narracji, pewnie zmierza w stronę krainy sequeli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz